#6 Książę na białym koniu czy palant na ośle? [R] "Konkurs na żonę", Beata Majewska

Zdjęcie autorskie, nie kopiować. Źródło: https://www.instagram.com/p/BUjPhunhRAv/

Jest mi niesamowicie miło, że w końcu mogę przedstawić Wam recenzję książki, której premiera odbyła się niecałe trzy tygodnie temu. To moja pierwsza, porządna recenzja w tym roku. Mam nadzieję, że nie ostatnia, a od dzisiaj będzie tylko prościej i częściej. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam miłej lektury.

Konkurs na żonę, Beata Majewska


TYTUŁ: Konkurs na żonę
AUTOR: Beata Majewska
LICZBA STRON: 303
WYDAWNICTWO: Książnica
KATEGORIA: literatura obyczajowa i romans
DATA WYDANIA: 10 maja 2017
JĘZYK ORYGINAŁU: polski
OCENA: 7/10
WYZWANIE: Czytam, bo polskie; 52 książki; Przeczytam tyle ile mam wzrostu + 2 centymetry

Świat się nie kończy, gdy bliska osoba odchodzi lub zawodzi. Ciągle jeszcze jest ktoś dla Ciebie najważniejszy, ty sama.

W czasie zeszłorocznego weekendu majowego przeglądałam, jak zawsze, polecane posty na Instagramie. Tam właśnie trafiłam na zdjęcie dużej ilości jednakowych, białych książek, z różowymi elementami. Niby troszeczkę kiczowate, ale trafiło w mój gust. Nie wiedziałam o czym książka będzie, nie czytałam jej opisu, nie miałam też nigdy wcześniej do czynienia z tą autorką. Zaryzykowałam, bo byłam prawie pewna, że to kolejne romansidło, a ja, no cóż, jak każdy, mam swoje guilty pleasure i uwielbiam zaczytywać się w takich książkach. Cały weekend majowy przesiedziałam z niecierpliwością, oczekując przesyłki od grupy wydawniczej Publicat. Dzień przed premierą przybył do mnie Konkurs na żonę, a ja od razu musiałam otworzyć paczkę, choć stałam na przystanku autobusowym. Odwróciłam książkę, zajrzałam na blurb:

Młody prawnik z Krakowa, Hugo Hajdukiewicz, planuje jak najszybciej zmienić stan cywilny. Założenie rodziny przed trzydziestymi urodzinami to warunek narzucony mu w testamencie przez wuja. W poszukiwaniu idealnej kandydatki pomysłowy biznesmen wprowadza w życie plan "Żona". 
Wkrótce poznaje młodziutką, nieśmiałą studentkę. Niedomyślająca się niczego dziewczyna szybko ulega urokowi przystojnego mężczyzny. Jednak misternie przygotowany plan matrymonialny niespodziewanie wymyka się spod kontroli...

i mój zapał nieco opadł. Zmroziło mnie. Kojarzycie może efekt déjà vu? Dopadł mnie od razu po przeczytaniu opisu. Bogaty i niezależny biznesmen? Młoda i naiwna studentka? Gdzieś to już czytałam... Gdzieś to już cały świat czytał! Moje pierwsze skojarzenie to bestsellerowa trylogia Pięćdziesięciu odcieni szarości, choć brak tutaj sado-maso i innych elementów tego typu. Poczułam się trochę nieswojo, choć obiecałam, że przeczytam książkę do końca. Jedyne czego się bałam to tego, że to kompletnie nieprzemyślany zabieg, zwykła inspiracja. Ale dalej czytałam, by w końcu w jedenastym rozdziale autorka rozwiała wszystkie moje wątpliwości - to był specjalny zabieg, o czym uświadamia nas zdanie Marta (...) orzekła przy herbatce pitej w uczelnianym bufecie, że Hugo zachowuje się jak Grey, i spytała, czy nie ma w apartamencie specjalnego czerwonego pokoju. Nie wiem dlaczego, ale jakoś mnie to uspokoiło, a na pewno nie sprawiło, że chciałam odrzucić książkę i więcej do niej nie wrócić. Mało tego! Chciałam ją już skończyć, żeby wiedzieć co dalej, jak potoczy się cała ta historia, co się wydarzy, co z bohaterami.

Stwierdził to już na pierwszej randce w restauracji. Była inna. Inna niż wszystkie kobiety, jakimi się do tej pory otaczał. Inna niż matka i babka. Irytująco ufna, naiwna, kochająca, rodzinna i ciepła, szczera i otwarta, z tym swoim małym dziewczęcym sercem na wyciągniętej dłoni. Jakby chciała ofiarować je każdemu, kto tylko wyrazi życzenie, aby je mieć. A Hugo nie chciał. Nie chciał znowu cierpieć, wolał siedzieć w swojej eleganckiej skorupie i być cyborgiem, który nie czuje.

To pierwsza książka, której naprawdę się bałam. Bałam się, że będę miała problem ją przeczytać, że bohaterowie nie będą spełniać moich oczekiwań, że wszystko będzie płaskie i niewyjaśnione. Dawno nic mnie nie zaskoczyło w tak pozytywny sposób! To nie jest jakieś opowiadanie czy nudne romansidło bez większego sensu. Nie. Konkurs na żonę jest pełen naprawdę zróżnicowanych postaci - od nieco nieśmiałej Łucji, która okazuje się być koszmarną gadułą, przez bogatego Hugona, skrywającego w sobie wiele tajemnic, Adama, czyli najlepszego przyjaciela Hugona, który jest niezwykłym lekkoduchem, aż do przyjaciółek Łucji, czyli dziewczyn pochodzących z zupełnie innej planety.

Jakimi słowami mogłabym określić Konkurs na żonę? Myślę, że spokojnie nowoczesną powieścią, z bardzo swobodnym językiem. Widać, że wszystko jest płynne, lekkie, a postacie nie wypowiadają się z niesamowicie sztuczną poprawnością językową. W końcu nie każdy w życiu jest ą, ę, ludzie są zróżnicowani, mają inne charaktery, różnie się zachowują. Choć na samym początku książki nie umiałam się w nią wczuć i po czwartym rozdziale miałam wrażenie, że już wszystko - prócz wieku bohaterki! - jest dla mnie jasne i nic mnie nie zaskoczy, tak później bałam się, że z każdą kolejną stronę jest coraz bliżej końca, a ja, tak naprawdę, nie chciałam rozstawać się z bohaterami. Chciałam więcej, chciałam dalej... Czuję niedosyt, choć w domu mam już drugą część - Bilet do szczęścia. Mam nadzieję, że tam wyjaśni się wszystko to, co pozostawiło mnie z pewnym niedosytem.

- Zagórska dostała jakiegoś niespodziewanego skoku oksytocyny i gdy zobaczyła w DULCE taki mały kocyk w króliczki, prawie zeszła. - Olka nie szczędziła detali. - Tuliła go do siebie jak używane bokserki ostatniego faceta na świecie.

Zanim przejdę do pełnego podsumowania - muszę powiedzieć, że czułam pewną złość i irytację, gdy czytałam kolejne spolszczenia angielskich słów (jak w przypadku dżezu, przez który zaczęłam zgrzytać zębami) i różnego rodzaju angielskie wtrącenia, choć tutaj były w pełni uzasadnione - Hugo spędził parę ładnych lat w Ameryce, więc zdarzało mu się mówić i myśleć nie tylko po polsku. Mimo wszystko nieco mnie to drażniło, tak jak jego nope, choć moi znajomi często tego używają. Ze strony technicznej zasmuciło mnie kilka literówek (pod sam koniec książki) i jej forma wydania - zdecydowanie zbyt cienka okładka, która gniecie się przy najmniejszym dotyku i strony, które łatwo można podrzeć, bo mają słaby papier. Niby tylko takie szczegóły, ale - nie oszukujmy się - diabeł tkwi w szczegółach.

Choć początkowo denerwowały mnie postacie - i nie byłam pewna, która z nich denerwuje mnie bardziej - tak z każdą kolejną stroną czułam, że to wszystko to coś dla mnie. Idealnie. Były momenty, w których się śmiałam i były też takie, przez które poczułam wzruszenie. Polubiłam szalone przyjaciółki Łucji i ciepło jej rodzinnego domu na wsi. Spodobało mi się jej nieprzerwane gadanie, bo poczułam swoistą bliskość z bohaterką - może nie na każdy temat, jak w jej przypadku, ale ja też potrafię gadać, gadać i gadać, momentami niesamowicie zanudzając ludzi, którzy spędzają ze mną czas - czy z własnej woli czy też z przymusu (rodzina). Łucja była niesamowicie prostolinijna i bardzo otwarta na wszystko i wszystkich. W pewnym momencie zaczęłam się z nią utożsamiać, bo tak jak ona, daję wszystkim szansę.

Wybaczamy dla siebie. Rozumiesz? Gdy mu wybaczysz, zrobisz to dla siebie. To ty poczujesz większą ulgę, nie on.

Było mi niesamowicie miło, że mogłam ją przeczytać i zagłębić się w świat Łucji i Hugona. A raczej w dwa różne światy, bo oni sami byli niczym ogień i woda. Mam też nadzieję, że druga część już niedługo trafi w moje ręce, a ja dowiem się, jakie tajemnice kryje w sobie Hugo Hajdukiewicz, bo - tego jestem pewna - jest ich bardzo dużo.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat S.A


Miłego dnia i do ponownego przeczytania,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz