#3 Dziórawy Kocioł w Krakowie - odrobina magii w mugolskim świecie

Ten post powstał równy tydzień po mojej pierwszej wizycie w Dziórawym Kotle - 23 sierpnia 2016 roku. Pisałam go "na gorąco" i trochę na szybko, wciąż rozemocjonowana, że udało mi się tam dotrzeć. Dziś publikuję go w wersji pierwotnej, ale tylko po to, by za jakieś dwa tygodnie móc wrzucić jego aktualizację - wybieram się na małą, jednodniową wycieczkę do Krakowa, a jednym z punktów na liście jest właśnie Kocioł. Chcę wiedzieć jak wiele się tam zmieniło (i czy w ogóle), chcę porobić zdjęcia i spróbować czegoś innego. Czy tym razem oczaruje mnie jego magia? Zobaczymy. Poniżej łapcie recenzję sprzed półtorej roku. Skoro w telewizji leci Harry Potter i Czara Ognia to czemu nie przenieść magii na bloga?



Od paru ładnych miesięcy widywałam na różnych, facebookowych grupach zdjęcia z krakowskiej knajpy Dziórawy Kocioł, która to przyciąga magią rodem z Harry'ego Pottera. W końcu i ja postanowiłam tam zawitać, a teraz przychodzę do Was z recenzją.

DZIÓRAWY KOCIOŁ W KRAKOWIE

- znajdź odrobinę magii tam, gdzie jej nie ma


Dzień przed wyjazdem do Krakowa postanowiłam w końcu poszukać więcej informacji o tym słynnym Dziórawym Kotle, o którym w internecie pisze połowa fanów Harry'ego Pottera - w końcu to jedyne znane mi miejsce w Polsce, które w jakiś sposób jest związane ze światem magii wykreowanym przez Rowling. Czytając same superlatywy wiedziałam, że muszę tam być. W końcu kto z nas, fanów, nie pragnął spróbować Kremowego piwa? Kto nie chciał sięgnąć po Sok dyniowy? Ja chciałam jedno i drugie, więc wracając z długiego spaceru po Krakowie postanowiłam zajść na Grodzką 50/1 i posiedzieć w magicznym lokalu.

I tu zaczęły się schody. Dosłownie.


Dziórawy Kocioł to miejsce nie dla mugoli. Dosłownie! Jak zapewne wiecie, wszystko to, co miało związek z magią, w świecie wykreowanym przez Rowling było niedostępne dla oczu ludzi niemagicznych. W ten sposób Zamek Hogwart był widziany jako zniszczone ruiny zamku z napisem Uwaga, wstęp wzbroniony. To samo dotyczyło Szpitala świętego Munga, który dla osób niemagicznych był budynkiem w ciągłym remoncie. No i w końcu Dziurawy Kocioł, tak obskurny, że ludzie woleli omijać go z daleka, zamiast zajrzeć do środka. Londyński było widać, ale nikogo nie interesował, z kolei ten krakowski interesuje, ale jest wręcz niedostępny - schowany w bramie nie przyciąga wzroku, więc gdyby nie fakt, że go szukałam - przeszłabym obok, nie zauważając niewielkiego szyldu. Sporym utrudnieniem jest również to, że budynek jest w remoncie, więc widząc rusztowanie, stale unoszący się dym i robotników, człowiek ma wrażenie, że knajpa jest nieczynna, więc zwyczajnie ją omija. I to jest błąd, bo knajpa jest cały czas otwarta - wystarczy przedostać się przez remont, skręcić w lewo i zejść do piwnicy.

Schodów nie liczyłam, ale było ich dosyć sporo. Nie powiem, ale przez moment wahałam się czy aby na pewno chcę tam wchodzić. Dlaczego? Bo nim zeszłam po tych kilku stopniach do drzwi wejściowych, te otworzyły się i wyszły stamtąd trzy dziewczyny, na oko w wieku późnego gimnazjum, ze słowami: Ale tutaj fajnie zimno!. Wtedy właśnie po raz pierwszy pomyślałam sobie, że nie bardzo mam ochotę wchodzić z upału do jeszcze większego upału, ale w końcu podjęłam decyzję, że skoro już jestem w Krakowie to muszę tam wejść, by zobaczyć czym się ludzie zachwycają. Przekroczyłam próg i... miałam ochotę się wycofać. Uderzyło we mnie gorąco, wręcz duchota. Lepkie powietrze, od którego nie dało się uciec. Po lewej stronie dziewczyna (właścicielka? barmanka? nie pytałam) zapalała kolejne świeczki, chyba żelowe. Kilka stopni niżej stała kukła, zrobiona na wzór dementora, a wszędzie wystawione były świeczki. Większe, w szklanych słoikach i mniejsze, podgrzewacze, w metalowych latarenkach. Po pokonaniu wszystkich schodów wychodzi się prosto na drewniany bar z widoczną fototapetą biblioteczki, a dziewczyna stojąca za ladą z uśmiechem podała nam menu, w dodatku dosyć efekciarskie - drewniane okładki, lekko postarzane kartki schowane w foliach, na jednej z nich widoczna była Mapa Ancymonów - czyli jak dostać się do Dziórawego Kotła. W samej karcie aż takiego szału nie było, więc zamówiłyśmy dwa Lodowe Piwa Kremowe i czekałyśmy. 


Dwadzieścia minut. Tyle czekałyśmy na dwa mrożone piwa kremowe. Patrząc na to, że jest to zmrożone to zastanawiam się co trzeba robić, by tyle trwało zrobienie dwóch napojów. Wszystko wszystkim, ale aż takich tłumów nie było, a zresztą - jeśli klient ma długo czekać to powinno się go o tym wcześniej poinformować, bo ma on prawo zrezygnować z zakupu, jeśli musi tyle czekać. Już miałam się zbierać, by zapytać co z moim zamówieniem, ale stał się cud - kelner przyszedł, postawił przed nami słoiki i życzył Smacznego.

Zrobiłam zdjęcie, bo to w końcu ja, i spróbowałam tego słynnego piwa kremowego z tym, że w wersji mrożonej. I znowu to samo - czekałam na fajerwerki, a dostałam kompletny niewypał. Spodziewałam się czegoś nietypowego, jakiegoś nieznanego mi dotąd smaku, albo chociaż tego, który krąży po internecie w oryginalnej, ciepłej postaci. Niestety. To piwo kremowe było z drobinkami czekolady i smakowało trochę tak, jak napój kawowy, który dawno temu kupiłam sobie w Starbucksie czy też Coffee Heaven, znanym teraz jako Costa Coffee. Było za to bardzo słodkie i z dużą ilością bitej śmietany. Nie takiego smaku się spodziewałam, serio. I jeszcze te drobinki czekolady... tylko mnie to drażniło, a wcale nie dodało smaku. W menu jest ono opisane jako orzeźwiające, karmelowe, lekko owocowe z magicznym akcentem, a ja się zastanawiam gdzie tam był karmel, gdzie były owoce i gdzie to miało być orzeźwiające. Rozumiem, że magiczny akcent to te kawałki czekolady, no ale widocznie się nie znam, bo dla mnie to nie miało takiego smaku, jakiego się spodziewałam i przede wszystkim to nie było takie dobre, jak mi to ludzie zachwalali.

Nie kupiłam nic więcej prócz tego piwa kremowego. Wprawdzie myślałam jeszcze o jakimś deserze, ale bałam się, że skoro na napój lodowy musiałam czekać ponad dwadzieścia minut to co by było, gdybym zamówiła deser. Wyszłabym stamtąd jeszcze tego samego dnia?


Podsumowując - knajpa ma delikatnie magiczny klimat rodem z powieści Rowling. Ma dwie sale, niestety byłam tylko w jednej i nie jestem w stanie ocenić drugiej (tam były dzieci, głośne dzieci! Nie lubię głośnych dzieci...), ale z tego co zauważyłam to jest w niej dużo ciemniej niż w tej, w której siedziałam. Skupię się więc na niej.

Przy każdym stoliku wisi portret czarodzieja - to fajnie, bo w końcu knajpa jest rodem z Harry'ego Pottera. Minusem w moich oczach jest to, że są to różni czarodzieje, to znaczy z różnych historii. Widziałam Severusa Snape'a, Lorda Voldemorta i Bellatrix Lestrange, ale także Diabolinę czyli tytułową Czarownicę z filmu z Angeliną Jolie, widziałam również Sarumana z Władcy Pierścieni, a sama siedziałam obok Merlina. Nic do tego nie mam, ale skoro jest to knajpa związana z Harrym Potterem i nawet nazwę ma z niego wyciągniętą (chociaż ortograficznie zmodyfikowaną) to dlaczego z portretów nie patrzą na nas czarodzieje występujący tylko w tej serii? Było ich dużo, na pewno starczyłoby na tyle stolików, a nawet na jeszcze więcej.

W tle gra cicha, nienachalna muzyka - niby jest jakiś podkład, ale nie przeszkadza on w rozmowach, co dla mnie jest na duży plus. Szkoda tylko, że miałam wrażenie zapętlenia trzech najpopularniejszych utworów z pierwszej części Harry'ego. Obecnie jednak nie jestem w stanie podrzucić Wam tytułów, bo nie chcę Was okłamać. Uwielbiam jednak cały soundtrack z serii filmów o młodym czarodzieju, więc ucieszyło mnie, że puszczają akurat taką muzykę. Ode mnie łapcie playlistę 174 soundtracków z Harry'ego Pottera. Miłego słuchania (słuchajcie - ja też to właśnie robię!)

Z samych minusów widzę jeszcze wspomniany wcześniej upał i duchotę w pomieszczeniu, co w lato wcale nie sprzyja długiemu siedzeniu w knajpie. Zastanawia mnie jednak czy, przy kamiennych ścianach, w zimie dalej będzie tak ciepło (co wtedy stanie się przyjemne) czy wręcz przeciwnie - będzie można zgubić zęby z zimna. Chętnie się o tym przekonam. W zimie. Kolejnym minusem są dla mnie krzesła - niby duże i dosyć miękkie, ale do tego klimatu bardziej pasowałyby mi takie drewniane i postarzane, w identyczny sposób, jak stoły. Chociaż na krzesła można przymknąć oko, bo to tylko nieznaczny dodatek, to ja jednak wolałabym prawdziwie klimatyczną knajpkę, jak niegdyś Rudy Goblin w Katowicach - miało swoją magię. Liczę jednak na to, że kiedy następnym razem będę w Krakowie i wpadnę do Dziórawego Kotła to przywitają mnie pozytywne zmiany.

Brakowało mi fajerwerków, jeśli chodzi o Lodowe Piwo Kremowe, które w smaku przypominało mrożoną kawę czekoladową. Zdecydowanie czas oczekiwania mnie trochę przeraził, może nawet zniechęcił, ale przede wszystkim zabrakło mi stuprocentowej magii z Harry'ego Pottera, do czego przyczyniły się wcześniej wspomniane plakaty różnych czarodziejów, nie tylko z tej serii; ale cała ta magia znika, gdy ktoś chce iść do łazienki - plastikowe kosze na śmieci z londyńskim nadrukiem, a na ścianie plakat jakiegoś klubu żużlowego czy czegoś w podobnym klimacie. Trochę tak, jakbym schodząc do łazienki wchodziła do innego wymiaru.

Żeby jednak nie było, że widzę tylko minusy - obsługa jest niesamowicie miła i uśmiechnięta. Naprawdę! Dziewczyna, która przyjmowała ode mnie zamówienie, obdarzyła mnie takim uśmiechem, że nie sposób było go nie odwzajemnić. Zarażała pozytywną energią i niesamowitym optymizmem, a uwierzcie mi, że to naprawdę ważne - niejednokrotnie wchodziłam do knajp, z których miałam ochotę uciekać od razu, bo personel miał miny, jak Narcyza Malfoy w Czarze Ognia, a to, nie oszukujmy się, odrzuca potencjalnego klienta.

Gdybym miała wystawiać punktację to myślę, że dałabym jakieś sześć punktów na dziesięć możliwych - nie jest źle, ale mogłoby być dużo lepiej. Jeśli kiedyś traficie do Krakowa to wpadnijcie na Grodzką 50/1 - warto zajrzeć i wystawić własną opinię. Kto wie, może znajdziecie swoją ulubioną kawiarnię, do której będziecie wracać za każdym razem?

Gdyby tylko ten Dziórawy Kocioł był ortograficznie poprawny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz